Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzę, aż widzę, że nie ja sam płakałem. Pijankiewiczowi łzy jak groch płynęły z oczu, a mój kolega sybirak, Poniewolski, oparł głowę na ręku i tylko się trząsł.
— Zjedzą nas Żydy — mówił Poniewolski — zjedzą, jak amen w pacierzu... Zjedzą, zwymiotują do Wisły i popłyniemy do Gdańska...
— Gwałciński... bracie Polaku, nie mów tak!... — przerwał Pijankiewicz.
— Ja przecie nie jestem Gwałciński, tylko Poniewolski...
— Wszystko jedno... nie masz się co spierać o głupie nazwisko... A Żydy nie zjedzą nas... Jak ta kępa na środku Wisły bywa co roku pod wodą, a potem wydobywa się na wierzch, tak i nasze Stare Miasto nie raz tonęło w klęskach i zawsze wypływało... Tombalski...
— Ja przecie nie jestem Tombalski, tylko Poniewolski...
— Wszystko jedno... Aleś mój brat... Polak... Więc daj pyska, a bestja Litwin niech płaci, kiedy spalił Warszawę...
W tej chwili dopiero, mówię ci serce, przypomniałem sobie, że pośrodku nas jest jeden Litwin. Myślę sobie: „Któryżby to?...“ Obejrzałem się i... spostrzegłem na ciemnej ścianie izby jasny krążek, który zwolna powiększał się, a w środku jego coś ruszało się, jak różnobarwne robactwo i nawet szemrało. Więc pytam moich towarzyszów, kolegę sybiraka i Pijankiewicza: „Widzicie wy, co się wyrabia na ścianie?“ a kolega mówi: „Widzimy.“ Zaś Pijankiewicz dodał:
— To musi być kinematograf!... I jak szczęścia pragnę, tak on nam pokazuje coś, niby nasze kochane Stare Miasto... Nawet słyszę głosy...
— Bo widać jest to kinematograf gadający... — dorzucił Poniewolski.
Czy moi towarzysze jeszcze co mówili, nie wiem, ponieważ cały zatopiłem się w tem, com widział i słyszał. A oto jakie było nasze nadzwyczajne widzenie:
Lato, świt. Oczywiście Rynek Starego Miasta. Na środku