Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny — spostrzegł, że wszystkie jego bilety są na miejscu, ale zato niema kartki, zawiadamiającej go o świeżym awansie. Odurzony chłopak, zamiast swego, oddał nieznajomemu bilet dyrektora Wyciskiewicza!...
Ani chwili nie wahając się, wybiegł na ulicę, lecz tam już nie było Magusa. Więc, bez względu na późną godzinę (była już dziesiąta wieczór), pomyślał o dostaniu się na ulicę Florencką. Bo jakiż byłby to skandal, gdyby naprzykład jutro stary doktór złożył wizytę Wyciskiewiczowi i robił mu wymówki za nieszczęsne kwiaty, rzucane przez Ludwika?... Siadł więc chłopak w pierwszą lepszą dorożkę i, po kilku minutach, znalazł się na ulicy Florenckiej, pod numerem...
— Trzydziestym... cha! cha!... — śmiał się gość. — Doktór Paracelsus Magus, znany dziwak, naprawdę mieszkał pod wymienionym adresem, ale... cha!... cha!... cha!... od dziesięciu lat już nie żyje...
— Tu właśnie zaczynają się nadzwyczajności!... — wtrącił pan Adam.
— Nieboszczyk istotnie był nadzwyczajnym oryginałem — mówił gość, ciągle śmiejąc się. — Leczył swoich pacjentów elektrycznością, światłem, ścieśnionem powietrzem...
— Właśnie... właśnie... usłyszy pan o machinie do ścieśniania powietrza...
— Ja już wiem o niej — ciągnął gość. — Doktór Paracelsus umarł w biedzie, ale że gospodarzowi swemu, Dusigrosz-Złocińskiemu, był winien komorne za pół roku, więc chciwy kamienicznik zagarnął po nieboszczyku wszystkie narzędzia, a między innemi machinę do zgęszczania powietrza. Panna Idalja ma skutkiem tego większy posag...
— Cieszę się, że pan sam to opowiedział — rzekł pan Adam — bo teraz przekona się pan, że w sprawozdaniu Ludwika niema ani cienia mistyfikacji.
— Awantura tak dobrze się zaczyna, że słucham jej