Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liczył tylko na własną pracę, więc chował, co mógł. A tymczasem Majungowie nietylko od dwóch dni nie byli obsługiwani, ale nawet nic nie jedli i nie oglądali swoich podwładnych, zajętych ubezpieczaniem własnych rodzin. Jaki taki przypominał sobie legendę o bohaterskim Manitru, który wolał umrzeć z głodu, aniżeli sam krajać sobie chleb i mięso, wnet jednak spostrzegł, że łatwiej jest śpiewać, a nawet tworzyć bohaterskie poematy, aniżeli obywać się bez żywności.
Niektórzy roztropniejsi, nie mogąc doczekać się podwładnych, zaczęli sami zbierać przemarzłe i napół zgniłe owoce; inni jednak nie zapomnieli o swojej godności. Naprzykład pan Sarahol wezwał podwładnego Banona i krzyknął z gniewem:
— Gdzie ty siedzisz, hultaju, kiedy ja od dwu dni jestem głodny?...
— Pilnuję dzieci, które pochorowały się z zimna...
— Dam ja tobie dzieci! Przynieś mi zaraz miodowy placek, bażanta i dzbanek wina.
— Niema placka, niema bażantów, niema wina — odparł Banon, rozkładając ręce.
— Więc przynieś mi, co masz.
— Nic nie mam — szepnął podwładny.
Pan Sarahol schwycił za miecz i począł gonić uciekającego Banona. Nieszczęściem na drodze ukazała się Banonowa, która, chcąc ratować męża, rzuciła się na pana. Sarahol zrobił nieostrożny ruch mieczem i ranił kobietę, a po chwili sam upadł. Powalił go Banon, wrzeszcząc wniebogłosy:
— Mordują nasze kobiety!... mordują matki naszych dzieci!...


III.

W taki sposób zaczęła się między Majungami a Androwanami okrutna wojna domowa; wywołał ją jeden mroźny wicher, a jej najwyższym celem był kawałek zepsutego mięsa,