Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 04.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nią czapkę, poprosił, ażeby z łaski swojej usiadła, i oświadczył, że wszystko zrobi dla niej bezinteresownie, ponieważ pan doktór powiedział, że ich długi w sklepiku i należność za mieszkanie już jutro będą zapłacone.
Mówiąc to, stróż rozdmuchał ogień w kuchence angielskiej i zagotował wodę pierwej, nim jego żona przyniosła z apteki rumianku.
Otrzymawszy gorący rumianek, biedna matka niosła go na górę. Lecz serce zamierało w niej na myśl, że teraz właśnie czeka ją najcięższa próba. Niby to już była zdecydowana na operację, ale w stanowczej chwili uczuła, że opuszcza ją odwaga...
Co pocznie, jeżeli doktór powie, że operacja jest potrzebna?... Dziecko będą zarzynali w jej oczach... Boże litościwy!...
Stanęła na progu i przerażonym wzrokiem obrzuciła pokój. Felczer przy kominku mył ręce, doktór coś oglądał przy bardzo jasnej lampie, jej ojciec, siedząc na łóżku, uśmiechał się bezmyślnie...
A na drugiem łóżku leżał Jaś. Zamiast czerwonej, miał twarz bledziutką i obandażowaną szyję, ale nie rzucał się, wyglądał spokojniej, a nadewszystko — nie dyszał tak strasznie, jak przed jej wyjściem.
— Już żadnej operacji nie będzie potrzeba — odezwał się doktór. — Niewielkie nacięcie zostało zrobione, i prawie mam pewność, że dziecko będzie zdrowe.
Kobieta słuchała odurzona, nie wierząc własnym uszom.
— Mój pomocnik — ciągnął doktór — zostanie tu na noc i on będzie robił opatrunki, nie zaś pani. A gdyby się zdarzyło coś ważnego, o czem wątpię, da mi znać. Jutro zaś pani z ojcem i z dzieckiem przeniesiecie się do lecznicy. Wszyscy potrzebujecie wygód i odpoczynku, jakich w tem mieszkaniu mieć nie można.