Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Podobno najłatwiej ludzie zaznajamiają się ze sobą na spacerze, więc chodźmy do ogródka…
I popłynęła naprzód jak nieziemskie zjawisko, a ja za nią — odurzony, rozmarzony, pełen wahań i bolesnych przewrotów… w duszy…
W ogrodzie było mnóstwo drzew owocowych, a wszystkie kwitły. Panna Zofja z pomiędzy grusz pokazywała mi diuszesy, bery, kalebasy, winiówki, ananasówki… z pomiędzy jabłoni: renety, kosztele, oliwki, kalwile, glogierówki… Ale ja nietylko nie odróżniałem ich, lecz wcale nie widziałem.
— Pana chyba to nie zajmuje? — zapytała nagle cudna dziewica.
— Przeciwnie, pani — odpowiedziałem, prawie nie panując nad sobą. — W najwyższym stopniu zajmuje mnie każde słowo pani, każdy ruch jej rączki… Zdaje mi się, że już nawet pokochałem drzewa, o których mówi pani z takiem zamiłowaniem. Ale myśl moja zajęta jest czem innem. I może nie obrazi się pani, jeżeli wspomnę o rzeczach nie mających związku z ogrodnictwem…
— O ile zrobi to panu przyjemność — odpowiedziała, zapłoniona jak róża.
(Czułem, że porywa mnie natchnienie…)
— Czy nie wydaje się pani dziwnym — zacząłem — taki zbieg wypadków. Młody człowiek, zdrów przez całe życie, nagle dostaje przypadłości nerwowych… Traci apetyt, chęć do pracy, nie sypia, unika ludzi i tylko marzy… tylko czeka na ukazanie się istoty, której nigdy w tem życiu nie widział…
Panna Zofja, aby ukryć pomieszanie, uklękła i zaczęła rwać fiołki. Lecz słuchała…
— Człowiek ten poszedł do doktora, który — uznał go zupełnie zdrowym, ale jego nerwowe niepokoje uważał za objaw niezwykły.
„Są rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się filozofom“ — powiedział doktór do pacjenta i kazał mu wyje-