Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale ja nie słuchałem tych dowodzeń, pogrążony w myślach o czekającem mnie szczęściu. Za parę godzin zobaczę i bliżej poznam tajemnicze dziewczę, które po raz pierwszy ujrzałem w miasteczku, ale znałem oddawna w tych krainach, kędy człowiek jest czystym duchem, a duch — bezgraniczną miłością.
I co za nadzwyczajny zbieg wydarzeń!… Choroba nerwowa… zalecenie doktora, ażebym leczył się spacerami za Warszawę… spotkanie na jarmarku. A potem — zepsucie roweru… okrucieństwo chłopa… spotkanie z rejentem i zawarcie z nim dozgonnej przyjaźni. A ile razy on już nazwał mnie synem… ile razy uściskał mnie i ja jego… Zaprawdę, że był to chyba najcudowniejszy zbieg wypadków, jaki kiedykolwiek zdarzył się na kuli ziemskiej!…
Anim spostrzegł, kiedy przejechaliśmy kilkanaście wiorst i na horyzoncie ukazały się domy Kulfonowa. Przeważnie były drewniane, kryte gontem, tu i owdzie jednak przeglądały blaszane dachy i ściany z tynku.
Na przedmieściu, obok stodół krytych słomą, rejent pokazał mi wysoką kupę gruzów.
— Historyczne to miejsce! — rzekł. — Tu przed kilkunastoma laty zaczęto kopać studnię, w której na głębokości pięciu łokci, studniarz ugrzązł w kredowem błocie. Zapadał się przez trzy godziny, ludzie rozmawiali z nim, mówili z nim pacierz, nawet podawali wódkę zapomocą sznura, ale jego samego uratować nie potrafili… Utonął w gęstem błocie, w obecności kilkuset osób, w biały dzień.
— Nieprawdopodobne! — zawołałem zdumiony.
— A jednak prawdziwe. Wypadki tego rodzaju stanowią ilustrację naszej energji, przytomności umysłu… czy ja zresztą wiem czego jeszcze?
Zajechaliśmy przed dom murowany, z gankiem spowitym w dzikie wino. Rejent żwawo zeskoczył z bryczki. Na ganku