Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I pan dobry — odparł kowal. — U niego ani człowiek, ani bydlę nie mieszka inaczej tylko w ceglanym budynku… Pensje płaci, ordynarję wydaje jak złoto, o ludzi dba… Tu parobcy służą po piętnaście lat i więcej…
— A to doskonale trafiłem — mówię. — Znacie tamten dom za górką?
— Aha, to Jakóbówka…
— Otóż trzeba natychmiast zawiadomić pana, że w Jakóbówce wszyscy chorują na tyfus… Straszne rzeczy będą się tam działy, jeżeli pomoc zaraz nie przyjdzie…
Kowal potrząsnął głową.
— Tego panu mówić nie można, bo on jest chory, a jak się czem zmartwi, to mu zaraz gorzej…
— Więc powiedzcie rządcy czy ekonomowi…
— Tego robić nie można — odparł kowal. — Pan wszystko sam dysponuje, a jakby się dowiedział, że rozporządzają się bez niego, to zaraz wpadłby w gniew i zachorowałby jeszcze gorzej…
— Więc dlatego, ażeby wasz pan nie zmartwił się, czy nie rozgniewał, kilkoro ludzi ma ginąć?… Co też wy mówicie, kowalu — zawołałem oburzony.
— Mówię, co wiem — odparł spokojnie. — Chłopu nie poradzi, nietylko tyfus, ale nawet zgniła gorączka… Ma żyć, będzie żył, ma ginąć, zginie… Ale panu zaszkodzi nawet ten wiatr, co szelepie między liśćmi…
Wzruszyłem ramionami i zacząłem oglądać się dokoła. Park jest rzeczywiście ładny: rozległy, ma dużo starych drzew, piękne krzewy, szerokie drogi. Między drzewami błyszczy woda stawu, widać białe ławki i różnobarwne kwietniki.
— O ho!… ho!… już idą… — odezwał się głos poza mną. Z kuźni wybiegł czeladnik i chłopiec, z izby kowalowa, kowal zbliżył się do mnie i — cała gromadka, przysłoniwszy oczy dłońmi, wpatrywała się w ogród, w stronę bielejącego pałacu.
Tam, na szerokiej ścieżce, obok pagórka, ukazały się na-