Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi i wozów, daleki zgiełk, bliskie okrzyki, nareszcie — tak zwane sceny charakterystyczne. Podstarzały chłop, nadużywszy jarmarcznych uciech, nietylko musiał oddać bat i lejce swojej żonie, ale jeszcze w żaden sposób nie może umieścić się na wozie. Dwaj chłopi w siwych sukmanach kończą targ o zamyśloną krowę, a stary Żyd pełni między nimi rolę arbitra. Rzewnie płacze dziewczynka w różowej sukience, którą prawdopodobnie zgubili opiekunowie, a dwie baby lamentują nad nową skrzynią, u której złamało się kółko.
Miasteczko składa się z domów parterowych, przeważnie drewnianych. Główną ulicę zapełniają wozy, jedną z bocznych przyozdabia ogromna kałuża, w której — naturalnie — bawią się dzieci. Jeszcze parę kroków jazdy i trafiam na taką ciżbę, że muszę zsiąść z roweru. Trzech chłopów pakuje na wóz olbrzymią, wniebogłosy krzyczącą świnię; dwie baby — młoda i starsza — usiłują namówić podeszłego wieśniaka, żeby ubrał się w kurtkę, którą zdjął niewiadomo poco. Ludzie tłoczą się około straganów z czapkami, z pieczywem, z jaskrawemi zabawkami; kupują uprząż, sita, garnki i odzienie… Tłum popycha mnie na skład beczek i szaflików, a gdy cofam się, ażeby nie uszkodzić roweru, chwyta mnie w rozkrzyżowane ręce dziad, który wzamian za parę groszy obiecuje mi wyjednać zbawienie wieczne, choć ma twarz zarośniętą jak pinczer.
Nowa ciżba przy straganie ze słoniną i wędlinami, które wyglądają, coprawda, obrzydliwie, niemniej jednak przypominają mi, żem głodny. Ach, gdyby tak bifsztyczek z kartofelkami!…
I jak tu nie wierzyć w potęgę bezświadomych procesów duszy: ledwie pomyślałem o bifsztyku, machinalnie odwracam głowę i — o kilkanaście kroków — widzę żółty murowany domek; jedną jego połowę zajmuje sklep norymberski, drugą… restauracja!… Rozpycham tłum, wpadam w błoto, dostaję nową konewką w plecy, jakaś baba wymyśla mi, żem