Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawda. Musi to prawda, że lepiej swojemu służyć w Wielki Piątek, aniżeli obcemu w Wielką Niedzielę… No, ale przecie człowiek musi nietylko robić, ale jeszcze zjeść i trochę odziać się i dzieci nakarmić i w piecu napalić… A skąd na to wszystko?…
— Jakże skąd?… Przecież wam płacą za robotę…
— Prawda, że płacą. Ale kiedy siedzę i robię w kraju, (żona także chodzi na zarobki), to mamy — daj Boże dobrego — sto pięćdziesiąt rubli na rok. Zaś ile razy byłem w Prusach przez lato, pomimo wydatków na kolej, mamy przez rok sto osiemdziesiąt rubli.
Stanął na drodze, oparł się o kij i mówił, patrząc mi w oczy:
— Jeszcze, widzicie panie, jest taki interes. Kiedy my, niby z kobietą, mamy sto osiemdziesiąt rubli na rok, to my już jesteśmy wielkie państwo. To już codzień jadamy barszcz i kartofle, a ze dwa, albo i ze trzy razy na tydzień kluski czy kaszę. Ale jak zarobimy sto pięćdziesiąt rubli na rok, to już barszcz u nas nie codzień, a kluski czy kasza tylko w niedzielę i jeszcze człowiek musi się na parę rubli zadłużyć…
Ponieważ to opowiadanie trochę mnie kłopotało, więc przerwałem:
— A jakże was tam Prusacy traktują?
— Dobrze traktują. Dają śpek, kartofle, krupy…
— Ale złoszczą się na was, że gadacie po polsku?…
— Co się mają złościć?… — odparł chłop. — Oni jeszcze sami uczą się po polsku. Jeden, niby pan Treskow, com u niego był w przeszłym roku, jak nieraz zacznie gadać: Świnia, psiakrew, cholera!… to tak ślicznie, jakby się tutaj urodził.
Oto głupi chłopina!… pomyślałem i ażeby skończyć z niesmacznemi historjami, rzekłem, wskazując naokoło siebie:
— Ale na wsi smutno… Pola puste… ludzi ani na lekarstwo…