Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie i baby zostały wtyle, a ja znalazłem się sam, na pustej, białej szosie, mając z prawej i z lewej strony bezgraniczną równinę, tak majowo zieloną, tak bardzo zieloną, tak strasznie zieloną, że przypominała zielone fartuchy niemieckich chłopców hotelowych, albo zielonem suknem kryte stoły naszego banku.
Łan żyta, łan pszenicy… potem łan pszenicy i łan żyta, a dalej znowu — łan żyta i łan pszenicy… Każdy łan składa się z kilkunastu zagonów, każdy zagon ma kilkaset łokci kwadratowych powierzchni, a na każdym łokciu rośnie po kilkadziesiąt zielonych ździebeł, które od wschodu do zachodu słońca tylko nad tem pracują, o tem myślą i tem żyją, aby na jesień wyrobić kilkadziesiąt ziarn dobrze naładowanych mąką.
Tak pilnych, tak rzetelnych, tak uczciwych i niestrudzonych pracowników, jakimi są rośliny, człowiek już chyba nie znajdzie. Są one pracowitsze od wszystkich urzędników banku, nie wyłączając naszego kasjera, ale zarazem są tak nudne, że patrząc na ich przezacną zieloność, nie mogę wstrzymać się od ziewania. O, tamta dzika gruszka, jedyne drzewo, jakie widzę na horyzoncie, ma dla mnie tysiąc razy więcej powabów, aniżeli te zielone i płaskie łany, które mnie ze wszech stron ogarniają, zalewają, prawie chcą zatopić… Ale grusza pochyliła się i wygląda tak, jakby pragnęła cichaczem wynieść się z arcynudnej okolicy.
Tak mi tu było pusto, tak tęskno, tak źle między bogatemi polami, zapracowanemi źdźbłami pszenicy i żyta, że już chciałem wracać do miasta. Prawda, że dziesięciu wiorst jeszcze nie przejechałem, ale na pierwszy raz i tego będzie dosyć… A więc… raz, dwa, trzy!…
Wtem zdaleka, na lewo od szosy mignęło coś czerwonego i żółtego… Co to może być?… Nawet widzę jakieś krzaczki… Aha!… O to ze mnie domyślny!… Naturalnie, że dziewczyna, wystrojona w czerwony kaftan, zieloną spódnicę, i żółty far-