Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niezmierny spokój, w jaki uzbraja się ludzka dusza wobec nadchodzącej śmierci. Już się jej nie lękał, ani niecierpliwił, że przychodzi tak zwolna, że pełza i cofa się jak wąż, zamiast go odrazu uderzyć. Stał bez ruchu, ciężko dysząc, z okiem przykutem do skazówki; zdawało się nawet, że jej torturujące skoki naprzód i wtył, zamiast drażnić, robią mu jakąś okrutną przyjemność, jak nóż zagłębiający się w ranę, pozbawioną czucia.
Nagle skazówka, poruszywszy się o jedną kreskę, tuż obok linji wybuchu — stanęła i zwolna poczęła opadać ku normalnemu ciśnieniu. Cylinder drżał coraz mniej, płomienie gazowe uspokoiły się, aparat z kwasem węglanym umilknął. W izbie cisza... Juljan wytężył ucho. Cisza!... A jednak słychać jakiś stłumiony dźwięk: bam!... bam!... Tak serce w nim uderzało.
— No!... — szepnął Juljan.
Wtem uczuł ból w ręce, którą opierał się o cylinder. Oderwał ją — spojrzał. Na dłoni i końcach palców powyskakiwały bąble jak od oparzenia. Cylinder był tak zimny, że mu odmroził rękę.
— Udało mi się!... — szepnął znowu. Przeszedł parę kroków tam i napowrót, sprobował uśmiechnąć się, lecz wtem — oburącz zatkał sobie usta. Fala gorącej krwi uderzyła mu do głowy i poczuł, że musi użyć wszystkich sił, aby powstrzymać się od wykrzyku: „Ratujcie!...“
Teraz dopiero, gdy minęło niebezpieczeństwo, opuściła go energja, a za serce pochwycił strach paniczny. Chciał kogoś wołać i gdzieś biec. Zapomniał o otwartych drzwiach i zdawało mu się, że uciec stąd można tylko przez okienko, wybite w górze ściany i zakratowane.
Sława i rozgłos nic go już nie obchodziły, obietnice chemika obmierzły mu; pragnął tylko jednego: żyć!... Żyć nieznanym, żyć w nędzy, żyć bodaj w hańbie, byle żyć i byle gdzieś daleko od piekielnej pracowni.