Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 03.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

snęła okiem jaka młoda kobieta, spostrzegłszy, że młodzieniec ten nie ma paryskiej cery. Ale on nie patrzył na kobiety i zamyślony, pochmurny, usiadłszy przy pustym stoliku, kazał podać kawę i konjak.
Przy obocznym stole siedział tyłem do Juljana zgarbiony starzec. Była to nieprzyjemna figura. U lewej ręki brakło mu dwu palców, wcale nie posiadał brwi, a twarz miał pokrytą bliznami, jakby od ciężkich poparzeń.
Juljan nie widział tej twarzy, wreszcie nie patrzył nawet na sąsiada. Natomiast niekiedy spoglądał na zegarek, jakby oczekując kogoś.
Już wypił kawę i dotknął kieliszka z konjakiem, gdy na środku sali ukazał się nowy gość, żwawo oglądający się pomiędzy stolikami. Juljan dał mu znak, gość spostrzegł go i przybiegł z wesołym śmiechem. Był to Gustaw Naudier, początkujący elektrotechnik, ale skończony birbant.
— Szukam cię od pięciu minut — rzekł Naudier. — Dwa razy obszedłem tamte salony, myśląc, że nareszcie toniesz w objęciach jakiej brunetki. Ale ty znowu kwasisz się tutaj, między inwalidami —

Sam, zawsze sam i zawsze sam,
Na szerokiem, szerokiem morzu...

Do djabła! — mówił gość, głos podnosząc — musisz zerwać z tym systemem, bo inaczej doreszty zgłupiejesz. Człowiek, który w dwudziestym piątym roku choruje na sensata, w trzydziestym będzie próchnem, a życia... życia!... nigdy nie zakosztuje...
Juljan jeszcze bardziej sposępniał.
— Niema smutniejszej rzeczy — prawił Naudier — jak barbarzyniec, który zachłysnął się nauką. Na osłabienie nierozwiniętego mózgu wystarczy jedna teorja fizyczna, albo jeden szereg związków chemicznych. Francuz, potomek ucywilizowanej rasy, uczy się i tego i tamtego, ba! robi nawet od-