Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co się ze mną dzieje?... czy ja rozum straciłem?... Miałażby to być ona?...
Chyba że tak. Mówiła coś — o odprowadzeniu jej do domu, o cioci... Słowo honoru daję, że ona myślała, żem ją poznał pod maską i że się w niej oddawna kocham. Jezu Marja!...
Jak szalony wpadłem do kontramarkarni, schwyciłem palto i nie zapiąwszy się, popędziłem do domu.
Ledwiem rozbudził zaspanego stróża, który przez całą wieczność wkładał klucz w zamek. W chwili, gdy otworzył bramę, zajechała przed dom dorożka.
Z bijącem sercem zatrzymałem się na pierwszem piętrze. W sieni rozmawiały i chichotały dwie kobiety.
— Dobranoc, Heluniu!...
— Przyjemnych marzeń, Łusiu!...
— Wolę rzeczywistość!...
Ta, która powiedziała, że woli rzeczywistość, była to czterdziestoletnia panna Łucja, nasza sąsiadka, z czerwoną skórą na twarzy i na szyi. To był Sfinks z maskarady!
W sieni, żegnając się z przyjaciółką, nie zmieniała już głosu. Jutro — pokaże mi się bez maski i może zechce, ażebym jej naprawdę padł do nóg?
Niechaj piekło pożre woniejące anonimy i maskarady, na których lada koczkodan udaje piękną kobietę!
Poczciwa ciotka nie spała i natychmiast otworzyła mi drzwi. Gdyby nie to, pewnie wpadłbym w szpony lubej Łusi, której ciężki chód i sapanie słyszałem już na drugiem piętrze.
Rozebrałem się natychmiast, alem nie mógł zasnąć. Dostałem kataru i gorączki, i do białego dnia majaczyło mi się, że Łusia trzyma mnie w objęciach. Prawdziwy cud, żem z tych strasznych marzeń nie dostał tyfusu.
Katar był silny, więc ciotka prosiła mnie, ażebym przez parę dni nie wychodził z domu. Około południa odesłałem balowy garnitur krawcowi, ubrałem się w szlafrok i zamknąłem