Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ogołoconem z kołdry i poduszek łożu, Euzebjusz ujrzał — zwłoki przyjaciela. January leżał bokiem, z głową oplecioną własnemi ramionami.
— Co to jest? — spytał przerażony sąsiad.
— Nie żyje! — odparli jednocześnie Euzebjusz i jego znajomy.
— Cóż mu się stało?
— Zabił się...
Sąsiad podszedł do trupa i ostrożnie dotknął go cybuchem dla wypróbowania, czy nieboszczyk już skostniał. Szturgnął go raz, potem drugi...
— Co to?... u stu tysięcy djabłów! — wrzasnął January, siadając nagle na łóżku.
Trzej panowie znaleźli się w jednej chwili za progiem.
January zaczął się oglądać po pokoju i przecierać oczy.
— Panowie! — krzyknął sąsiad — ależ on żyje!... jak Boga kocham, żyje!...
— January! — zawołał tkliwym głosem Euzebjusz — January to ja!... Przyjacielu!...
January wciąż oglądał się osowiałym wzrokiem.
— Co u djabła?... — mruczał. — Gdzież mój rewolwer, zegarek... futro?... Ależ mnie okradli?... Zabrali mi bieliznę, garderobę, porozlewali wino na podłogę, świsnęli nawet re...rewolwer!... Och! jakże mnie łeb boli!...
I upadł znowu na ograbione łóżko.
Gdy trzej panowie zbliżyli się do cierpiącego na głowę nieboszczyka, uczuli silny zapach spirytualjów.
— On żyje, panowie!... — upewniał sąsiad — ale, jak widzę, strąbił się, i to porządnie. Pięć pustych flaszek!... Jak mi honor miły, zuch chłopak!
— Co tu robić? — spytał Euzebjusz.
— Facecje! — odparł sąsiad. — Przenieśmy go do mego pokoju, bo tu widzę, niema na czem spać... rozbierzmy go,