Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 02.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sto tysięcy, a choćby i dwakroć, jemu — człowiekowi statecznemu, nie zaś utracjuszowi Hipolitowi, który wiecznie długi zaciąga, a córkę swoją wychował na emancypantkę.
— Ciekawym, ile też ćwiartek trzymał? — szepnął Piotr.
Nagle schwycił się ręką za brodę, jakby go zęby zastrzykały, czoło zmarszczył i — chyłkiem a spiesznie zbiegł ze schodów. Dopiero widok stróża w sieni opamiętał go i skłonił do poważniejszego nieco chodu. Począł więc iść powoli, noga za nogą (tak mu się przynajmniej zdawało, gdyż w istocie szedł wyciągniętym kłusem). Minął Podwal i Senatorską. Na placu Teatralnym uczuł, że mu dech zapiera i nogi sztywnieją. Stanął tedy koło fontanny, chcąc sił nabrać, lecz po kilku sekundach zerwał się znowu, myśląc, że już Bóg wie ile czasu upłynęło.
Pod teatralnemi filarami usiłował uspokoić się i zapanować nad sobą, zatrzymał się więc przed jednym ze sklepów i niby to oglądał wystawione w oknie cacka. Lecz jakiś cierń ukryty kłuł go niemiłosiernie, gdyż znowu pobiegł naprzód i zadyszany, dygoczący wszedł do Stępkowskiego.
— Kieliszeczek wódeczki!... — rzekł zmienionym głosem, a potem dodał:
— A... co można mieć na... śniadanie?
Wyliczono mu kilka potraw, a gdy nie myśląc o jedzeniu, jedną wybrał, zapytano, gdzie siądzie.
— Zaraz powiem! — odparł spiesznie i począł zaglądać do gabinetów. W jednym z nich spotkał się oko w oko z Edmundem, już odrobinę poderżniętym, jak mówią.
— Tak to lubię! — krzyknął Edzio, zrywając się od stołu i biegnąc do Piotra. — Proszę!... bardzo proszę! — rzekł, prowadząc go do ustronnego pokoju. — Jeszcze dwie butelki na mój rachunek! — zawołał w przelocie do dyspozytora.
— Pan dobrodziej tu siądzie? — pytał Piotra usłużny subjekt, niosąc w ręku parę arkuszy bibuły, polędwicę, bułki i nakrycie.