Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kasjerowi zbyt wiele zależało na przyjaźni burmistrza, — zawołał więc:
— Zabiję jak psa, a potem zapłacę!...
— Kogo pan zabijesz?
— Tego podłego wieprza!
Mówiąc to, chwycił dubeltówkę doktora i pobiegł za wieprzem, który jakby czując, że chodzi o jego skórę, umykał ku domowi.
— Nie pozwalam! nie pozwalam! — wołał za nimi budowniczy.
Ale zawzięty kasjer nie słuchał tego i upatrzywszy stosowną chwilę, gruchnął z fuzji w kierunku ogrodu budowniczego.
— Gwałtu! gwałtu!... zabił mnie!... — krzyknęła jakaś kobieta w ogrodzie.
Kasjer stanął, przypatrzył się ranionej i pędem powrócił do towarzystwa.
— Doktorze, ratuj! — mówił — raniłem sługę jeometry...
— Gdzie?
— W ogrodzie budowniczego.
— A cóż ona tam robiła po nocy?
— Kopała kartofle.
Zrobił się straszny hałas. Prezydent i jego żona oskarżali kasjera i budowniczego, kasjer i budowniczy skakali sobie do oczu, a pani budowniczowa wyrzucała jeometrze, że jego sługi kradną kartofle po nocach.
W tej chwili wszedł policjant i zawiadomił obecnych, że służąca jeometry ranioną została dwoma ziarnkami śrutu, ale... niezbyt szkodliwie. Mimo to jednak gniew i obawa opanowały towarzystwo i wnet wszyscy poczęli się rozchodzić, nie czekając na kolacją.
— Cóż, literacie — mówił zirytowany Puszczalski do Utopowicza — uda ci się przeprowadzić twoje idee w Wydrwiszkach?