Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sędzina — był woźnym u mego męża i przed dwoma laty przeniósł się do Warszawy, do Komisji Sprawiedliwości. Ale to pewno nie ten sam?
— Przysięgam pani sędzinie, że w mojej familji nikt nie śmiałby być woźnym...
— Tak, to tylko podobieństwo nazwisk. Mój mąż mówił mi też, że znał jakiegoś Eustachego Trajkotnickiego, rzeźnika w Warszawie — dodała znowu nieubłagana sędzina.
Burmistrzowa kręciła się jak na szpilkach.
— Ależ upewniam panią sędzinę...
— Ja wiem! — odparła sędzina — że to być nie może, choć pan Ludwik, wychowaniec państwa, często o nim wspomina...
— On?... nasz wychowaniec?... Cha! cha! cha!... — roześmiała się spazmatycznie burmistrzowa. — To przecież sierota, jakiś podrzutek, któregośmy z litości przygarnęli do siebie... Ale dobrze mój mąż mówi, że najlepiej nie podnosić sierot z pod płota!... O Boże! co za niewdzięczność!...
Widząc tak wielką rozpacz swej nieprzyjaciółki, sędzina ulitowała się nad nią i zapytała znowu o historją numeru. Burmistrzowa zaś, uspokoiwszy się nieco, mówiła dalej:
— Szczęściem, nasz krewny...
— Ten pan Tabaczyński?...
— Ten urzędnik z Komisji Sprawiedliwości.
— Ten pan Andrzej? — spytała znowu sędzina.
— Tak, ten naczelnik — odpowiedziała burmistrzowa — otóż ten naczelnik z Komisji Sprawiedliwości, a nasz krewny, znalazł wreszcie w jakimś kantorze numer 3333, ale tylko pół losu!... Zapłacił trzydzieści jeden rubli i dziś właśnie przysłał nam go pocztą...
— I pani go teraz odebrała?
— W tej chwili...
— I pani jest pewna, że ten numer wygra?
— Pewna? — spytała burmistrzowa. — Jestem pewniejsza, że wygramy, niż że teraz jest dzień!...