Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wystraszony Artur wymownie spojrzał na Helenkę i przeze drzwi pożegnał jej gwałtownego papę.
— Dobranoc! dobranoc! — odpowiedział mu niechętnie stary człowiek.
Gdy młodzian znikł, pan Horacy wrócił do pokoju córki.
— Nie pojmuję, moja Helciu, jak możesz rozmawiać nawet z takim cymbałem? — rzekł ojciec.
— Ja, proszę papy, nie... Wszyscy zresztą mówią, że on jest bardzo dobrze wychowany...
— Co mi tam djabli po jego wychowaniu, kiedy się niczem nie zajmuje i komornego nie płaci...
— On żyje przecież z hrabiami i bankierami...
— Niech sobie żyje z djabłem, byle płacił! Ja nie kradnę, ani pieniędzy nie fałszuję, a rodzinę swoją utrzymać muszę. Co on sobie myśli?
— Wszyscy go szanują... On ma takie zdanie trafne...
— Co mnie po jego zdaniu, kiedy ja chcę pieniędzy! Dwa dni jeszcze daję mu folgi, a potem wysyłam komornika, ażeby wziął go za łeb, drzwi i okna powystawiał i z ciupy na ulicę wyrzucił!... Skaranie boskie z tym elegantem!
Straszliwe groźby ojca nie przeraziły Helenki, która od dzieciństwa nasłuchała się mnóstwa pogróżek, nie widząc mimo to, aby wykonano z nich którąkolwiek. Ponieważ zaś zaprosiny z Hebesowiczów Kukalskiej drażniły ją do wysokiego stopnia, nie tracąc więc czasu rzekła:
— Proszę papy, państwo Kukalscy zaprosili nas na wieczór...
— Co, na wieczór?...
— Przecież tatko nie odmówi, boby to było nieprzyzwoicie — mówiła Helenka, całując w rękę srogiego ojca.
Wobec tego aktu pokory, starzec zmiękł.
— Kiedyż to? — spytał.
— We czwartek, o jedynastej wieczór.
— Co?... o jedynastej wieczór?... I może jeszcze tańcować