Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewne, że jestem nieboszczykiem; na szczęście, pohamował ich stróż.
— To pan!... A pan tu co robi?... — zapytał dozorca zmarłych.
— Przyszedłem zobaczyć tę biedną dziewczynę — odparłem, wskazując na Marją.
Goście, oglądając się na wszystkie strony, weszli do trupiarni.
Nagle jeden z nich zawołał:
— O!... a toż to moja wychowanka!... widzieliście wy?...
— Ta o?... — spytał stróż.
— Ona sama, ona! Bez mała już rok jak ode mnie uciekła... Naszukałem się jej co niemiara i nie znalazłem, a teraz nie szukałem i znalazłem. Słyszane to rzeczy?
— I i i... nic jej ta nie będzie! — mruknął gospodarz.
— Chodźcie, marudy, chodźcie do izby, bo zimno! — zawołała stróżowa.
W parę minut później pan Ignacy pił za zdrowie znalezionej przez siebie wychowanki.
W takich to okolicznościach widziałem po raz ostatni Marją i miałem honor zrobić znajomość z jej szanownym opiekunem.


IV
OPOWIADANIE MECENASA.

— O czem ja to chciałem panom powiedzieć?... — zkolei zabrał głos mecenas.
Po tych słowach zamyślił się, utarł nos i znowu się zamyślił.
— Aha!... nie... i to nie!...
Czy uważacie, panowie, bo ja sprawdziłem na sobie, że powietrze wieczorne oddziaływa na pamięć w sposób bardzo szkodliwy?...
— To prędzej poncz! — mruknął adwokat, patrząc w ziemię.