Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 01.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednocześnie rozległy się odgłosy, podobne do trzepania odzieży.
— No!... no!... no!... tylko się pan nie rozbijaj, bo jak Boga kocham tak sekundantów przyszlę!... — odezwał się jakiś głos znajomy.
— Przyszlij, chłystku, przyszlij!... a ja ich tak odeszlę!... Ot tak!...
Tym razem upadł mi przy nogach filcowy kapelusz, a za chwilę po nim, z wielkim łoskotem stoczył się ze schodów jakiś młodzieniec.
— Strzelę w łeb jak psu! — wołał zlatujący.
— Kości pogruchoczę!... — odpowiedział mu gniewny głos z góry.
Młodzian, wymachując rękami i nogami, bardzo szybko dosięgnął swego kapelusza. Gdy podniósł się, poznałem w nim Izydorka.
— Przebóg! co ci się stało? — zawołałem.
— Nic! nic!... oh!... zawołaj mi dorożki... — odpowiedział.
— Odpocznij sobie parę minut, biedny Izydorku!... W tej chwili służę ci, ale chciałbym pierwej krótki interes załatwić.
Po tych słowach szybko przebiegłem schody i wszedłem na korytarz.
— Łotr! cymbał!... skurczypałka!... — wołał jakiś drągal, uzbrojony długim cybuchem.
— Przepraszam pana — rzekłem, uchylając kapelusza — gdzie mieszka pan Bonifacy?...
— Ja nim jestem!... ha, truteń! ha, libertyn!...
— Przychodzę w imieniu pani Kopyściny, dowiedzieć się o cenę magli?...
— Już sprzedane. Przed dziesięcioma minutami kupiła jakaś dama. Ha, farmazon!... piasek nosić!... obarzanki sprzedawać!...
— Żegnam pana!...