Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szacunek!... — zawołał, śmiejąc się Wokulski. — Czy książe sądzi, że nie rozumiałem, na czem on polegał i jakie zapewniał mi stanowisko między wami?... Pan Szastalski, pan Niwiński, nawet... pan Starski, który nigdy nic nie robił i niewiadomo, zkąd brał pieniądze, o dziesięć piętr stali wyżej odemnie w waszym szacunku. Co mówię... Lada zagraniczny przybłęda bez trudu dostawał się do waszych salonów, które ja musiałem dopiero zdobywać, choćby... piętnastym procentem od powierzonych mi kapitałów!... To oni, to ci ludzie, nie ja, posiadali wasz szacunek, ba! mieli nierównie rozleglejsze przywileje... Choć każdy z tych wyżej oszacowanych, mniej jest wart, aniżeli mój szwajcar sklepowy, bo on coś robi i przynajmniej nie gubi ogółu...
— Panie Wokulski, krzywdzisz nas... Rozumiem, o czem pan mówisz i, na mój honor, wstydzę się... Ależ my nie odpowiadamy za występki jednostek...
— Owszem, wy wszyscy odpowiadacie, bo owe jednostki wyrosły pośród was, a to, co książe nazywasz występkiem, jest tylko owocem waszych poglądów, waszej pogardy dla wszelkiej pracy i wszelkich obowiązków.
— Żal mówi przez pana... — odparł książe, zabierając się do wyjścia. — Żal słuszny, ale może niewłaściwie skierowany... Żegnam pana. Więc zostawiasz nas na pastwę starozakonnym?...