Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziej oswajał się z niemi, tem mniej pochłaniały jego uwagę. Zpoza Don Quichota, Sancho Panchy i mulników Dorégo, zpoza Walki kogutów i Ulicy pijackiej Hogarta, coraz częściej pokazywało mu się wnętrze wagonu, drgająca szyba a w niej niewyraźny obraz Starskiego i panny Izabeli...
Wtedy odrzucił ilustracye i zaczął czytać książki, znane mu jeszcze z epoki dzieciństwa, albo z piwnicy Hopfera. Z niewymownem wzruszeniem odświeżał w pamięci: Żywot św. Genowefy, Różę z Tannenburgu, Rinaldiniego, Robionsona Kruzoe, a nareszcie — Tysiąc i jednę nocy. Znowu zdawało mu się, że już nie istnieje czas ani rzeczywistość i że jego raniona dusza, uciekłszy z ziemi, błądzi po jakichś czarodziejdzich krainach, gdzie biją tylko szlachetne serca, gdzie podłość nie stroi się w maskę obłudy, gdzie rządzi wieczna sprawiedliwość, kojąca bóle i nagradzająca krzywdy...
I tu uderzył go jeden dziwny szczegół. Kiedy z własnej literatury wyniósł złudzenia, które zakończyły się rozkładem jego duszy — ukojenie i spokój znajdował tylko w literaturach obcych.
„Czy my naprawdę — myślał z trwogą — jesteśmy narodem marzycieli i czy już nigdy nie zejdzie anioł, któryby poruszył betsedejską sadzawkę, obłożoną tylu chorymi?...“
Pewnego dnia przyniesiono mu z poczty gruby pakiet.