Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Misiewiczowa ma na głowie chustkę zmoczoną w wodzie uśmierzającej. Pachnie staruszka o dwa łokcie kamforą i mówi lamentującym głosem:
— O, szlachetny panie Rzecki, który nie wstydzisz się nieszczęśliwych, zhańbionych kobiet... Wyobraź sobie, co za nieszczęście: jutro sprawa Helenki... I tylko pomyśl: co będzie, jeżeli się sąd omyli i tę nieszczęśliwą kobietę skaże do rot aresztanckich?... Ale uspokój się, Helciu, bądź odważna, może to Bóg odwróci... Chociaż tej nocy miałam sen okropny... (Ona miała sen, ja spotkałem aresztantów... Nie obejdzie się bez katastrofy).
— Ale — mówię, — cóż znowu! Sprawa nasza jest jak złoto, wygramy ją... Zresztą, co tam taka sprawa; gorsza historya z dżumą... — dodałem ażeby zwrócić uwagę pani Misiewiczowej w innym kierunku.
I piękniem trafił!... Gdyż jak moja staruszka nie wrzaśnie:
— Dżuma?.. tu?... w Warszawie?... A co, Helenko, nie mówiłam?... Aaa... już zginęliśmy wszyscy!.. Boto w czasie dżumy każdy zamyka się w domu... jedzenie podają sobie na drągach... trupy ściągają do dołów hakami...
Uuu... widzę, że mi się rozhulała starowina, więc, żeby ją pohamować na punkcie dżumy, napomknąłem znowu o procesie, naco ta kochana pani odpowiedziała mi długim wywodem o hańbie