Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może państwo pozwolą lżejszą drogą — odezwał się Węgiełek.
— Prowadź!
Okrążyli górę i poczęli wspinać się na jej szczyt łożyskiem wyschłego potoku.
— Jaki dziwny kolor tych kamieni — odezwała się panna Izabela, patrząc na kawały wapienia poplamionego brunatnemi piętnami.
— Ruda żelazna — odparł Wokulski.
— O nie — wtrącił Węgiełek — to nie ruda, to krew...
Panna Izabela cofnęła się...
— Krew?... — powtórzyła.
Stanęli na szczycie wzgórza zasłonięci od reszty towarzystwa walącym się murem. Z tego miejsca widać było dziedziniec zamkowy, zarośnięty cierniem i berberysem. Pod jedną z wież stał oparty o jej ścianę, olbrzymi granit.
— Oto jest kamień — rzekł Wokulski.
— Ach, ten... Ciekawam jak go tu wnieśli? Mój człowieku, co mówiliście o krwi? — spytała panna Izabela Węgiełka.
— To dawna historya — odparł Węgiełek — jeszcze mi ją dziaduś opowiadał... Wreszcie tu wszyscy o niej wiedzą.
— Opowiedzcie ją — nalegała panna Izabela. — Między ruinami bardzo lubię słuchać legend. Nad Renem pełno tego...