Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piec w liberyjnej kurtce, przyniósł wody i zajął się rozpakowaniem walizy.
Wokulski wyjrzał oknem. Przed nim rozciągał się trawnik ozdobiony kępami starych świerków, modrzewi, lip, poza któremi daleko było widać lesiste wzgórza. Tuż przy oknie stał krzak bzu, a w nim gniazdo, do którego zlatywały się wróble. Ciepły wiatr wrześniowy cochwilę wpadał do pokoju, siejąc w nim niepochwytne wonie.
Gość patrzył na obłoki jakby dotykające wierzchołków drzew, na snopy światła, które przepływały między ciemnemi gałęźmi świerków i było mu dobrze. Nie myślał o pannie Izabeli. Jej wizerunek palący mu duszę, rozwiał się wobec prostych powabów natury; chore serce umilkło i pierwszy raz oddawna zaległo w niem ukojenie i cisza.
Przypomniawszy jednak sobie, że jest tu z wizytą, szybko począł się ubierać, Ledwie skończył, delikatnie zapukano do drzwi i wszedł stary służący.
— Jaśnie pani prosi do stołu.
Wokulski udał się za nim... Minął kurytarz i pochwili znalazł się w obszernym pokoju jadalnym, którego ściany do połowy były przysłonięte taflami z ciemnego drzewa. Panna Felicya rozmawiała w oknie z Ochockim, przy stole zaś, między panią Wąsowską i baronem, siedziała prezesowa na fotelu z wysoką poręczą.
Zobaczywszy swego gościa, wstała i wyszła parę kroków naprzód.