tych typów: skrzydlate tygrysy, węże z psiemi głowami, sokoły w żółwich skorupach, co zresztą już przeczuła fantazya gienialnych poetów. I dopiero, wśród całej tej menażeryi bydląt albo potworów, gdzieniegdzie odnajduję prawdziwego człowieka, istotę z rozumem, sercem i energią. Pan, panie Siuzę, masz niezawodnie cechy ludzkie i dlatego tak otwarcie mówię z panem; jesteś jednym na dziesięć, może na sto tysięcy...
Wokulski zmarszczył się, Geist wybuchnął:
— Co? może sądzisz pan, że pochlebiam ci, dla wytumanienia kilku franków?... Jutro będę jeszcze raz u pana i przekonam cię, jak w tej chwili jesteś niesprawiedliwy i głupi...
Zerwał się z krzesła, ale Wokulski zatrzymał go.
— Nie gniewaj się, profesorze — rzekł — nie chciałem pana obrazić. Ale mam tu prawie codzień wizyty różnego gatunku filutów...
— Jutro przekonam pana, żem nie filut, ani waryat — odpowiedział Geist. — Pokażę ci coś, co widziało zaledwie sześciu albo siedmiu ludzi, którzy... już nie żyją... O gdyby oni żyli!... — westchnął.
— Dlaczego dopiero jutro?
— Dlatego, że mieszkam daleko ztąd, a nie mam na fiakra.
Wokulski uścisnął go za rękę.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/325
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.