Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkanie, niech pan spojrzy — mówiła — za trzy ciupy dopłacamy sto ośmdziesiąt rubli rocznie...
Nagle od strony kuchni doleciało nas niepokojące syczenie. Jejmość w kaftaniku wybiegła, szepcząc po drodze:
— Kaziu! Idź do sali i uważaj na tego pana...
Istotnie weszła do pokoju dziewczynka bardzo mizerna, w bronzowej sukience i brudnych pończoszkach. Usiadła na krześle przy drzwiach i wpatrywała się we mnie wzrokiem o tyle podejrzliwym, o ile smutnym. Nigdybym doprawdy nie sądził, że na stare lata wezmą mnie za złodzieja...
Siedzieliśmy tak z pięć minut, milcząc i obserwując się wzajemnie, gdy nagle rozległ się krzyk i łoskot na schodach i w tej chwili wbiegł z sieni ów obdarty chłopak, zwany Wickiem, za którym ktoś gniewnie wołał:
— A szelmo!... dam ja ci...
Odgadłem, że Wicek musi mieć żywy temperament i że ten, kto mu wymyśla, jest jego ojcem. Jakoż istotnie ukazał się sam pan rządca w poplamionym surducie i w spodniach u dołu oberwanych. Miał przytem gęsty, szpakowaty zarost i czerwone oczy.
Wszedł, grzecznie ukłonił mi się i zapytał:
— Wszak mam honor z panem Wokulskim?
— Nie, panie, jestem tylko przyjacielem i dysponentem pana Wokulskiego...
— A tak!... — przerwał mi, wyciągając do