Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszliśmy tam, dobrze po dziewiątej i gdzieżby jeżeli nie do jego ulubionej piwnicy, w której przy migotaniu trzech łojowych świeczek zobaczyłem kilkanaście osób, a między niemi pana Leona. Nigdy chyba nie zapomnę gromady tych, ponajwiększej części młodych twarzy, które ukazywały się na tle czarnych ścian piwnicy, wyglądały z poza okutych beczek, albo rozpływały się w ciemności.
Ponieważ gościnny Machalski już na schodach przyjął nas ogromnemi kielichami wina (i to wcale dobrego), a mnie wziął w szczególną opiekę, muszę więc przyznać, że odrazu zaszumiało mi w głowie, a w kilka minut później byłem kompletnie zabity. Usiadłem więc zdala od uczty, w głębokiej framudze, i odurzony, w pół-śnie, pół-jawie, przypatrywałem się współbiesiadnikom.
Co się tam działo, dobrze nie wiem, bo najdziksze fantazye przebiegały mi po głowie. Marzyło mi się, że pan Leon, mówi jak zwykle, o potędze wiary, o upadku duchów i o potrzebie poświęcenia, czemu głośno wtórowali obecni. Zgodny chór jednakże osłabnął, gdy pan Leon zaczął tłomaczyć, że należałoby nareszcie wypróbować owej gotowości do czynu. Musiałem być bardzo nietrzeźwy, skoro przywidziało mi się, że pan Leon proponuje, ażeby kto z obecnych skoczył z Nowego Zjazdu na bruk idącej pod nim ulicy, i że