Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żesz wziąć po Hortensyi, powinnoby wam na jakiś czas wystarczyć. A później, zobaczymy. On ma jeszcze stryja, ty masz mnie, więc wasze dzieci nie doznają biedy.
Panna Izabela w milczeniu ucałowała ręce ciotki. W tej chwili była tak piękna, że hrabina, schwyciwszy ją w objęcia, pociągnęła ją do lustra i śmiejąc się, rzekła:
— No, proszę cię, tylko mi jutro tak wyglądaj, a przekonasz się, że w sercu Kazia odnowią się zabliźnione rany... Choć szkoda, żeś go wtedy odrzuciła!... Mielibyście dziś ze sto, albo i sto pięćdziesiąt tysięcy rubli więcej... Wyobrażam sobie; że ten biedny chłopak, z rozpaczy musiał bardzo wydawać pieniądze. Ale, ale... — dodała hrabina — czy prawda, że chcecie jechać z ojcem do Paryża?...
— Mamy zamiar.
— Proszę cię, Belu — upominała ją ciotka — tego nie rób. Ja właśnie chcę wam zaproponować, ażebyście u mnie spędzili tę resztkę lata. I musisz to zrobić, choćby ze względu na Starskiego. Pojmujesz, że młody chłopak na wsi będzie się nudził, będzie marzył... Możecie widywać się codzień, a w takich warunkach najłatwiej będzie przywiązać go, a nawet... zobowiązać...
Panna Izabela zarumieniła się mocniej niż poprzednio i spuściła piękną głowę.
— Ciociu! — szepnęła.