Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa, jak on dziś obcierał mnie wodą kolońską.. A z jaką trwogą patrzył na mnie!... To najszlachetniejszy człowiek, jakiego spotkałem w życiu... On nie dba o pieniądze, interesów na mnie robić nie może, ale dba o moję przyjaźń... Bóg mi go zesłał i jeszcze w chwili, w której... w której zaczynam czuć starość, a może... śmierć...
I powiedziawszy to, pan Tomasz zaczął mrugać powiekami, z których znowu spadło mu kilka łez.
— Papo, ty jesteś chory!.. — zawołała przestraszona panna Izabela.
— Nie, nie!... To upał, irytacya, a nadewszystko... żal do ludzi. Pomyśl tylko: był kto u nas dzisiaj?... Nikt, bo myślą, żeśmy już wszystko stracili... Joanna boi się, żebym od niej nie pożyczył na jutrzejszy obiad... To samo baron i książe... Jeszcze baron, dowiedziawszy się, że zostało nam trzydzieści tysięcy, przyjdzie tu... dla ciebie. Bo pomyśli, że choćby się z tobą ożenił bez posagu, to jednak nie będzie potrzebował wydawać pieniędzy na mnie... Ale uspokój się: gdy usłyszą, że mamy dziesięć tysięcy rubli rocznie, wrócą tu wszyscy, a ty znowu będziesz, jak dawniej, królowała w twoim salonie... Boże, jaki ja dziś jestem zdenerwowany!... — mówił pan Tomasz, obcierając załzawione oczy.
— Ja poślę po doktora, papo?...
Ojciec zamyślił się.