Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze srebrnym znaczkiem) wywołuje go z sali; w minutę zaś później zbliża się do pana Łęckiego jegomość w szafirowych okularach, z miną zaktrystyana i mówi:
— O co panu chodzi, panie hrabio?... Żeden adwokat nie podbije panu ceny domu... Od tego ja jesdem... Desz pan hrabia dwadzieścia rubli na koszta i jeden procent od każdego tysiąca nad sześćdziesiąt tysięcy...
Pan Łęcki patrzy na zakrystyana z wielką pogardą; kładzie nawet obie ręce w kieszenie spodni (co jemu samemu wydaje się dziwnem) i mówi:
— Dam jeden procent od każdego tysiąca wyżej nad sto dwadzieścia tysięcy rubli...
Zakrystyan w szafirowych okularach kłania się, poruszając przytem lewą łopatką i odpowiada:
— Przepreszem pana hrabiego...
— Stój! — przerywa mu pan Łęcki... — Wyżej nad sto dziesięć...
— Przepreszem...
— Nad sto...
— Przepreszem...
— Niech was pioruny!... Więc ile chcesz?...
— Jeden procencik od sumy wyższej nad siedmdziesiąt i dwadzieścia rubelków na koszta... mówi, kłaniając się do ziemi zakrystyan.
— Dziesięć rubli weźmiesz? — pyta fijołkowy z gniewu pan Łęcki.
— Ja i rubelkiem nie pogardzę...