Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzy mu drwiąco w oczy, jakby mówił: „nie wolałbyśto stary łobuzie pilnować sklepu?“ i że z każdej dorożki wyskoczy który z „panów“, donosząc mu, że sklep spalił się lub zawalił. Więc znowu myśli: czyby nie lepiej było dać za wygraną licytacyi, a wrócić do swoich ksiąg i kantorka? gdy nagle słyszy rozpaczliwy krzyk.
To jakiś żydek wychylił się przez okno sali sądowej i coś wrzasnął do gromady swoich współwyznawców, którzy na to hasło rzucili się do drzwi, tłocząc się, potrącając spokojnych przechodniów i tupiąc niecierpliwie nogami, jak spłoszone stado owiec w ciasnej owczarni.
„Aha, już zaczęła się licytacya!... — mówi do siebie pan Ignacy, idąc za nimi na górę.
W tej chwili czuje, że ktoś pochwycił go ztyłu za ramię, i odwróciwszy głowę, widzi owego majestatycznego pana, który od Szlangbauma dostał w cukierni rubla zadatku. Okazały pan widocznie bardzo się spieszy, gdyż obu pięściami toruje sobie drogę pośród zbitej masy ciał starozakonnych, wołając:
— Nabok parchy, kiedy ja idę na licytacyą!...
Żydzi wbrew swoim zwyczajom, usuwają się i patrzą na niego z podziwem.
— Jakie on musi mieć pieniądze! — mruczy jeden z nich do swego sąsiada.
Pan Ignacy, który jest nieskończenie mniej śmiałym aniżeli okazały jegomość, zamiast pchać