Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już ich pewno nie spotkam! — powtarzał z rozpaczą.
Tuż nad sadzawką, na tle zielonych kląbów, spostrzegł popielaty płaszczyk panny Izabeli. Stała nad brzegiem, w towarzystwie hrabiny i ojca i rzucała pierniki łabędziom, z których jeden nawet wyszedł z wody na swoich brzydkich łapach i umieścił się u stóp panny Izabeli.
Pierwszy zobaczył go pan Tomasz.
— Cóż za wypadek! — zawołał do Wokulskiego. — Pan, o tej porze, w Łazienkach?...
Wokulski ukłonił się paniom, zauważywszy, z rozkosznem zdziwieniem, rumieniec na twarzy panny Izabeli.
— Bywam tu, ile razy przepracuję się... To jest, dosyć często...
— Szanuj siły panie Wokulski!... — ostrzegł go pan Tomasz, uroczyście grożąc palcem... — A propos — dodał półgłosem — wyobraź pan sobie, że za moję kamienicę już baronowa Krzeszowska chce dać 70.000 rubli... Z pewnością wezmę sto tysięcy, a może i sto dziesięć.. Błogosławione są te licytacye!...
— Tak rzadko widuję pana, panie Wokulski — wtrąciła hrabina — że muszę zaraz załatwić interes...
— Do usług pani...
— Panie! — zawołała z komiczną pokorą składając ręce — proszę o sztukę perkalu dla moich