Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniały się cudowne falowania zorzy północnej i owe dziwne melodye bez tonów i bez słów, które niekiedy odzywają się w ludzkiej duszy, niby echa lepszego świata. Rozmarzony, przysłuchiwał się gorączkowemu tykotaniu stołowego zegara i biciu własnych pulsów i dziwił się, że te dwa tak szybkie zjawiska, prawie wloką się w porównaniu z biegiem jego myśli.
„Jeżeli jest jakie niebo — mówił sobie — błogosławieni nie doznają wyższego szczęścia, aniżeli ja w tej chwili“.
Milczenie trwało już tak długo, że zaczęło być nieprzyzwoitem. Panna Izabela opamiętała się pierwsza.
— Pan miał — rzekła — nieporozumienie z panem Krzeszowskim...
— O wyścigi... — wtrącił pośpiesznie Wokulski. — Baron nie mógł mi darować, że kupiłem jego konia...
Chwilę patrzyła na niego z łagodnym uśmiechem.
— Potem miał pan pojedynek, który... bardzo nas zaniepokoił... — dodała ciszej. — A potem... baron przeprosił mnie — zakończyła szybko, spuszczając oczy. — W liście napisanym z tego powodu do mnie, baron mówi o panu z wielkim szacunkiem i przyjaźnią...
— Jestem bardzo... bardzo szczęśliwy... — bąkał Wokulski.
— Z czego, panie?