Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odpowiedział pochmurnie Wokulski i — lekko zarumienił się. Maruszewicz dostrzegł to. Był pewny, że w mieszkaniu albo kluje się coś, albo — jest kobieta. W każdym razie odzyskał odwagę, którą zresztą miał zawsze wobec ludzi zakłopotanych.
— Chwileczkę tylko zabiorę szanownemu panu — mówił już śmielej zniszczony młody człowiek, wdzięcznie wywijając laseczką i kapeluszem. — Chwileczkę.
— Słucham — rzekł Wokulski. Usiadł z impetem na fotelu i wskazał gościowi drugi.
— Przychodzę przeprosić drogiego pana — mówił z afektacyą Maruszewicz — że nie mogę służyć mu w sprawie licytacyi domu państwa Łęckich...
— A pan zkąd wiesz o tej licytacyi?... — nie na żarty zdziwił się Wokulski.
— Nie domyśla się pan? — zapytał z całą swobodą przyjemny młody człowiek, nieznacznie mrugając okiem, bo jeszcze nie był pewnym swego. — Nie domyśla się drogi pan?... To ten poczciwy Szlangbaum...
Nagle zamilkł, jakby w otwartych ustach ugrzązł mu niedokończony frazes, a lewa ręka z laseczką i prawa z kapeluszem, opadły na poręcze fotelu. Tymczasem Wokulski nawet nie poruszył się, tylko utopił w nim jasne spojrzenie. Śledził nieznacznie fale przebiegające po obliczu Maruszewicza, jak myśliwy śledzi ugor, po którym przebiegają pło-