Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska, postąpię najwyżej parę tysięcy. Wybacz pan, panie Wokulski, ale sam z sobą licytować się nie będę.
— A jeżeli znajdzie się trzeci licytant?
— Ha! W takim razie i jego zdystansuję, ażeby dogodzić pańskiemu kaprysowi.
Wokulski wstał.
— Dziękuję panu — rzekł — za parę słów szczerszych. Ma pan racyą, ale i ja mam moje racye... Pieniądze przyniosę panu jutro; teraz — do widzenia...
— Żal mi pana — odpowiedział adwokat, ściskając go za rękę.
— Dlaczegoż to?
— Dlatego panie, że: kto chce zdobyć, musi zwyciężyć, zdusić przeciwnika, nie zaś karmić go z własnej spiżarni. Popełniasz pan błąd, który cię raczej odsunie aniżeli zbliży do celu.
— Myli się pan.
— Romantyk!... romantyk!... — powtarzał adwokat z uśmiechem.
Wokulski wybiegł z domu adwokata i wsiadłszy w dorożkę, kazał się wieść w stronę ulicy Elektoralnej. Był zirytowany tem, że adwokat odkrył jego tajemnicę, i tem, że krytykował jego metodę postępowania. Naturalnie, że: kto chce zdobyć, musi zdusić przeciwnika; ależ tu zdobyczą miała być panna Izabela!...
Wysiadł przed niepozornym sklepikiem, nad