Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu do głowy i upokarzał się w duchu na myśl, że z podobnem stworzeniem mógł ją zestawiać!
— Wolęż ja wyrzucać pieniądze na powozy i konie, aniżeli na tego rodzaju — nieszczęścia!...
W Wielką niedzielę, Wokulski, najętym powozem, zajechał przed mieszkanie hrabiny. Zastał już długi szereg ekwipażów, bardzo rozmaitego dostojeństwa. Były tam eleganckie dorożki, obsługujące złotą młodzież i dorożki zwyczajne, wzięte na godziny przez emerytów; stare karety, stare konie, stara uprząż i służba w wytartej liberyi i nowe, prosto z Wiednia powoziki, przy których lokaje mieli kwiaty w butonierkach, a furmani opierali bat na biodrze, jak marszałkowską buławę. Nie brakło i fantastycznych kozaków, odzianych w spodnie tak szerokie, jakby tam właśnie ich panowie umieścili swoję ambicyą.
Dostrzegł też mimochodem, że w gronie zebranych woźniców, służba wielkich panów zachowywała się w sposób pełen godności, bankierscy chcieli rej wodzić, za co im wymyślano, a dorożkarze byli najrezolutniejsi. Furmani zaś powozów najętych, trzymali się blisko siebie, gardzący resztą i przez nią pogardzani.
Gdy Wokulski wszedł do przysionka, siwy szwajcar, w czerwonej wstędze, ukłonił mu się głęboko i otworzył drzwi do kontramarkarni, gdzie dżentlmen w czarnym fraku zdjął z niego palto. Jednocześnie zaś zabiegł mu drogę Józef, lokaj hrabiny,