— Co pan każe?... — spytał piękny młodzieniec, biegnąc do kantorka krokiem kontredansowym.
— Od jutra, niech pan postara się o inne miejsce — rzekł krótko Wokulski.
Mraczewski osłupiał.
— Dlaczego panie szefie?... Dlaczego...
— Dlatego, że u mnie już pan nie ma miejsca.
— Jakiż powód?... Przecie chyba nic złego nie zrobiłem? Gdzież pójdę, jeżeli pan tak nagle pozbawi mnie posady?...
— Świadectwo dostanie pan dobre — odparł Wokulski. — Pan Rzecki wypłaci panu pensyą za następny kwartał, wreszcie — za pięć miesięcy... A powód jest ten, że ja i pan nie pasujemy do siebie... Zupełnie nie pasujemy.
Mój Ignacy, zrób z panem Mraczewskim rachunek do pierwszego października.
To powiedziawszy, Wokulski wstał z fotelu i wyszedł na ulicę.
Dymisya Mraczewskiego zrobiła takie wrażenie, że subjekci nie przemówili między sobą ani słowa, a pan Rzecki kazał zamknąć sklep, chociaż nie było jeszcze ósmej. Pobiegł zaraz do mieszkania Wokulskiego, lecz go tam nie zastał. Przyszedł drugi raz o jedenastej w nocy, lecz w oknach było ciemno i pan Ignacy wrócił do siebie zgnębiony.
Na drugi dzień, w Wielki Czwartek, Mraczewski już nie pokazał się w sklepie. Pozostali kole-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/170
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.