Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom1.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Wokulski?... Wokulski?“... — szepce panna Izebela. Któż to jest ten Wokulski, który dziś tak nagle ukazał się jej, odrazu z kilku stron, pod rozmaitemi postaciami. Co on ma do czynienia z jej ciotką, z ojcem?...
I otóż zdaje się jej, że już od kilku tygodni coś słyszała o tym człowieku. Jakiś kupiec niedawno ofiarował parę tysięcy rubli na dobroczynność, ale nie była pewna, czy to był handlujący strojami damskiemi, czy futrami. Potem mówiono, że także jakiś kupiec, podczas wojny bułgarskiej, dorobił się wielkiego majątku, tylko nie uważała, czy dorobił się szewc, u którego ona bierze buciki, czy jej fryzyer? I dopiero teraz przypomina sobie, że ten kupiec, który dał pieniądze na dobroczynność i ten, który zyskał duży majątek, są jedną osobą, że to właśnie jest ów Wokulski, który do jej ojca przegrywa w karty, a którego jej ciotka, znana z dumy hrabina Karolowa nazywa: „mój poczciwy Wokulski!“...
W tej chwili przypomina sobie nawet fizyognomią tego człowieka, który w sklepie nie chciał z nią mówić, tylko, cofnąwszy się za ogromne japońskie wazony, przypatrywał się jej posępnie. Jak on na nią patrzył...
Jednego dnia weszła z panną Florentyną na czekoladę do cukierni, przez figle. Usiadły przy oknie, za którem zebrało się kilkoro obdartych dzieci. Dzieci spoglądały na nią, na czekoladę i na cia-