Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ofiarowałbym dwadzieścia rubli, gdyby majorowa nie wiedziała o figlu i... gdyby ten niedobrego mógł już jutro stąd wyjechać. Miasto bardzo psuje takich wyrostków...
Prawdopodobnie gospodarz uznał, że nowa cyfra jest jeszcze okrąglejszą, bez namysłu już bowiem odparł:
— I to się da zrobić!... Ważną rzeczą jest uratować duszę ludzką od zguby. Och, Maryja!...
— Tak panie — potwierdziłem — mielibyśmy obaj zasługę. O którejże godzinie możnaby się spodziewać rezultatu?
— Jutro, najpóźniej o dziewiątej... Tak jest, mamy obowiązek to zrobić!... Och, Maryja...
— Liczę na pana! Co zaś do reszty, ta... po wyjeździe...
W tej chwili wszedł numerowy i z całą uprzejmością człowieka, liczącego na cudze złotówki, rzekł:
— Jaśnie pani prosi jaśnie pana, że doktór już przyszedł!
— Zdaje mi się, kochany przyjacielu — pomyślałem — że to już chyba po raz ostatni udało ci się tak szczęśliwie połączyć nasze tytuły...
Gospodyni i jej siostrzenica, kucharka i jej córka, pomywaczka i jej siostra, wzdychając każda na swój sposób, kołem otaczały znacznie już spokojniejszą majorowę, którą badał i pocieszał jakiś gruby i łysy jegomość, wygolony jak dynia. Domyśliwszy się, że musi to być jeden z miejscowych spadkobierców Hipokratesa, schyliłem głowę przed prawdopodobnym ogromem jego wiedzy, mającej (jak tysiące innych) wyłącznie dobro ludzkości na celu, i słuchałem.
— Prawdziwe szczęście, że mnie lokaj zastał w domu — mówił ogolony kapłan Eskulapa — czy nie prawda, moja pani Markierowicz, hę? Gdybyście tak trafili na Lancetowskiego lub Sodowicza, jużby jutro trzeba było obstalowywać trumnę, — co kosztuje nierównie drożej niż zimny okład, a choćby i łyżka oleju... A co, pani Markierowicz, czy nie mam racji?
To powiedziawszy, doktór zaczął z upodobaniem przypatrywać się swoim spodniom w kratkę, zapytana zaś z największą skruchą wyszeptała: