Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawym poco?... czyby miał zastępować miejsce pokojówki? — pomyślałem. — Ależ nie!... człowiek ten wychodzi, kładzie czapkę na głowę i pędem biegnie do miasta w kierunku ulicy Mydlanej. Coś w tem jest, trzeba zaczekać...
Zrobiwszy tego rodzaju postanowienie, zacząłem spacerować po sieni hotelu. Na podwórzu zataczające się kaczki, dziobiąc śmiecie, prowadziły monotonną rozmowę. Młoda koza, znudzona spacerem około stajni, zabierała się już po raz dziesiąty do walki ze znacznie młodszym od niej kogutkiem, który, zgodnie z rodowemi tradycjami, starał się jak najgroźniej rozkraczyć swoje chude nożęta i jak najdłużej wyciągnąć szyję, na końcu której przezorna matka natura, w niewiadomych nam celach, umieściła głowę wielkości bobu i dziób, nie dłuższy od ziarnka owsa.
Od strony ulicy znowu, jakiś faktor, polujący prawdopodobnie na interesanta, co chwilę wyglądał za bramę, przemyśliwając jednocześnie nad tem, czy nie należałoby mi w czasie antraktu ofiarować swoich gorliwych usług. Przeciwnie zaś, furman jakiegoś dzierżawcy czy też oficjalisty, oparłszy się plecami o wrota i zasadziwszy obie pięście za pazuchę, patrzył na faktora i na mnie z miną Cyncynata, który pobił nieprzyjaciół, zaorał pole, wywiózł gnój, wypędził bydło na łąkę, a obecnie zabiera się do spoczynku na ciężko zapracowanych laurach.
Z dziesięć minut spacerowałem po bramie, czekając na powrót hotelowego pachołka i zapytując się, dlaczego troskliwa babunia dała Soterkowi urlop na całe poobiedzie?... dlaczego zamknęła drzwi, prowadzące od jej do mojego numeru?... na jakiej zasadzie...
Przerwałem medytacje, ponieważ w tej chwili ukazał się numerowy w towarzystwie nieznajomego mężczyzny. Przybyły dźwigał na tułowiu bardzo elegancki jasny surdut, na karku zaś głowę, ozdobioną czarnemi jak węgiel włosami, które przyroda czy też sztuka pozwijała w miljony pierścieni. Był to