Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? widzicie państwo — ciągnął kupiec. — Pan mówił o kole zwyczajnem, no, a koło zwyczajne to ma taką własność, że się obraca.
— Ależ nie! — przerywa matematyk.
— Jakto, nie? — zapytuje urażony kupiec.
Przez cały czas sporów najciekawszem było zachowywanie się uczonego znawcy łaciny, a zarazem posiadacza dziwnie uformowanej głowy. Znakomity ten przeciwnik matematyki, — którą znosił tylko przez sympatją dla liczebników, — od początku dyskusji uśmiechał się, wysuwał wargi, podnosił oczy na sufit i wyciągał niecierpliwie nogi za każdem odezwaniem się swego szlachetnego antagonisty. Naodwrót znowu, z całym zapałem potakiwał każdemu wystąpieniu opozycji, co czyniło taki efekt, jakby wiatr bujał masztem, na którym dla niewiadomych celów osadzono kawona. Aż nazbyt widocznem było, że te stronnicze manifestacje w wysokim stopniu oburzają poczucie sprawiedliwości w popędliwym reprezentancie miejscowej wiedzy matematycznej, który po ostatnich słowach przedstawiciela klasy handlującej uniósł się, chwycił kałamarz i miał wyraźny zamiar cisnąć go na starannie uczesane włosy kupca, sądząc zapewne, że tym sposobem da najdotkliwiej uczuć swoje niezadowolenie jajowatej głowie triumfującego łacinnika.
Nie wiem, do czegoby doszło w szanownem zgromadzeniu osób radzących o przyszłości Soterka, gdyby nie zażegnało burzy przybycie nowej osoby. Był to pan Gamadeltowicz.
Znakomity ten, jakkolwiek niski, zgarbiony i żółty staruszek, cicho wsunął się do numeru, podejrzliwie oglądając zebranych i gwałtownie ściskając w rękach jakąś starą i podartą księgę, którą po zajęciu miejsca natychmiast otworzył.
— Mamy tu kandydata do egzaminu, niejakiego Moździerznickiego — rzekł cienkoszyi Priamowski.
— Czy nie Ksawery? — zapytał przybyły, podkreślając coś ołówkiem w starej księdze.