Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szym, ale dłuższym... Oto tu jest węzeł kwestji, teraz zapewne rozumiesz? A 4712/23 żołnierzy odbędą ją...
— Panie dobrodzieju — odzywa się stara przyjaciółka najpokorniejszym głosem — ja nieraz z moim mężem, który był majorem piątego pułku piechoty, jeździłam do Warszawy na manewra i zawsze obserwowałam, że czy to jeden czy stu żołnierzy — to jednakowo idą...
— Ale bo to, widzi pani, był przykład na ułamki i proporcje — objaśnia bardzo niepewnym głosem wyrozumiały matematyk.
— Nic nie stanowi — wtrąca kupiec, przybierając może nazbyt poufałą postawę wobec tak znakomitego uczonego.
— Ach, bodaj to — zawołał nagle wzruszony uczeń Euklidesa — omyliłem się!... Tak jest, macie państwo poniekąd racją, ponieważ ja mówiłem o żołnierzach, ale myślałem o koniach...
— Z końmi toż samo, panie dobrodzieju — odzywa się majorowa.
— Jeden djabeł — potwierdza kupiec, wsuwając ręce w kieszenie i wyciągając swoje krótkie nogi w kierunku nóg głębokiego matematyka.
— Bardzo żałuję — szepcze do mnie Gadulski — że nie znam wyższych rachunków. To piękna nauka!
Przez czas trwania tej uczonej dysputy biedny Socio, jakby rozumiejąc całą trudność swojej pozycji, przestępował z nogi na nogę, otwierał i zamykał gębę, tudzież poprawiał rozmaite części swej garderoby, przypuszczając zapewne w błogiej nieświadomości, że wcześniej lub później badania naukowe spowodują niejakie modyfikacje w jego świątecznym stroju.
— No, mniejsza o to — odzywa się po chwili milczenia matematyk. — Uważaj, mały, zadam ci pytanie z jeometrji.
— Uważaj, serce — powtarza babka, wysoce zaniepokojona dźwiękiem prawie obcego jej wyrazu.