Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Najdostojniejszy Herhor wzniósł ręce i błogosławił ich.
Opuściwszy dziedziniec świątyni, Mefres zstąpił do podziemiów, gdzie zamieszkiwał Lykon. Arcykapłan zaraz na progu wydobył z zanadrza kryształową kulę, na której widok Grek wpadł w gniew:
— Bodaj was ziemia pochłonęła!... Bodaj trupy wasze nie zaznały spokoju!... — złorzeczył Lykon coraz cichszym głosem.
Wkońcu umilkł i zasnął.
— Weź ten sztylet — mówił Mefres, podając Grekowi wąziutką stal. — Weź ten sztylet i idź do pałacowego ogrodu... Tam stań w figowym klombie i czekaj na tego, który zabrał ci i uwiódł Kamę...
Lykon począł zgrzytać zębami w bezsilnej złości.
— A gdy go ujrzysz, obudź się... — zakończył Mefres.
Potem narzucił na Greka oficerski płaszcz z kapturem, do ucha szepnął mu hasło i z podziemiów, przez ukrytą furtkę świątyni, wyprowadził go na pustą ulicę Memfisu.
Następnie Mefres z żywością młodzieńca pobiegł na szczyt pylonu i, wziąwszy do rąk kilka różnobarwnych chorągiewek, począł dawać znaki, w kierunku pałacu faraona. Dostrzeżono go widać i zrozumiano, gdyż na pargaminowej twarzy arcykapłana błysnął przykry uśmiech.
Mefres złożył chorągiewki, opuścił taras pylonu i zwolna począł schodził nadół. Wtem, gdy już był na pierwszem piętrze, otoczyło go kilku ludzi w brunatnych opończach, któremi zasłaniali kaftany w czarne i białe pasy.
— Oto jest najdostojniejszy Mefres — rzekł jeden z nich.
I wszyscy trzej uklękli przed arcykapłanem, który machinalnie podniósł rękę, jakby do błogosławieństwa, lecz nagle opuścił ją, pytając:
— Kto wy jesteście?...
— Dozorcy Labiryntu.