Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A czary?... — spytał Tutmozis.
— Niema czarów, którychby nie rozproszył topór!... — zawołał, śmiejąc się, Ramzes.
Tutmozis chciał w tej chwili opowiedzieć faraonowi o praktykach arcykapłanów z Lykonem. Ale i tym razem powstrzymała go uwaga, że gdy się pan bardzo rozgniewa, utraci spokój, który dziś robi go potężnym.
Wódz przed bitwą nie może myśleć o niczem, tylko o bitwie. A na sprawę Lykona będzie czas, gdy kapłani znajdą się w więzieniu.
Na znak jego świątobliwości, Tutmozis został w komnacie, trzej zaś inni dygnitarze, złożywszy panu niskie ukłony, wyszli.
— Nareszcie — westchnął wielki pisarz, gdy ze skarbnikiem znaleźli się w przedsionku — nareszcie skończy się władza ogolonych łbów...
— Zaprawdę jest czas — dodał skarbnik. — Przez dziesięć lat ostatnich lada prorok więcej znaczył, aniżeli nomarcha Tebów albo Memfisu.
— Ja myślę, że Herhor pocichu gotuje sobie czółenko, ażeby uciec przed 23-cim Paofi — wtrącił Kalipos.
— Co mu będzie! — rzekł pisarz. — Jego świątobliwość, dziś groźny, przebaczy im, gdy się upokorzą...
— A nawet za wstawieniem się królowej Nikotris zostawi im majątki — dopełnił skarbnik. — W każdym razie nastanie w państwie jakiś ład, którego już zaczynało braknąć.
— Zdaje mi się tylko, że jego świątobliwość zbyt wielkie robi przygotowania — mówił pisarz. — Jabym wszystko zakończył greckiemi pułkami, nie tykając pospólstwa...
— Młody... lubi ruch, hałas... — dorzucił skarbnik.
— Jak to widać, że nie jesteście żołnierzami! — odezwał się Kalipos. — Kiedy chodzi o walkę, trzeba zgromadzić wszystkie siły, bo zawsze znajdą się niespodzianki.
— Zapewne, gdybyśmy nie mieli za sobą pospólstwa —