Przejdź do zawartości

Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 03.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czas zasłony, okrywające łódź świętą, odchyliły się po raz drugi, i piękne dziecko uśmiechnęło się do faraona.
Poczem łódź i bożka Sem odniósł do kaplicy.
„Możeby zostać arcykapłanem?“ — pomyślał władca, któremu dziecko tak się podobało, że rad był widywać je jak najczęściej.
Lecz gdy wyszedł ze świątyni, zobaczył słońce i niezmierny tłum radującego się ludu, przyznał w duchu, że nic nie rozumie. Ani skąd wzięło się owe dziecko niepodobne do żadnego z egipskich, ani skąd ta nadludzka mądrość w jego oczach, ani — co to wszystko oznacza?...
Nagle przyszedł mu na myśl jego zamordowany synek, który mógł być również pięknym, i władca Egiptu wobec stu tysięcy poddanych — rozpłakał się.
— Nawrócony!... nawrócony faraon!... — mówili kapłani. — Ledwie wstąpił do przybytku Ozyrysa, i oto poruszyło się jego serce!...
Tego samego dnia jeden ślepy i dwóch paralityków, modlących się za murem świątyni, odzyskało zdrowie. Więc rada kapłańska uchwaliła, ażeby dzień ten zaliczyć do rzędu cudownych i na zewnętrznej ścianie gmachu wymalować obraz, przedstawiający zapłakanego faraona i uzdrowionych kaleków.
Dobrze popołudniu Ramzes wrócił do swego pałacu, aby wysłuchać raportów. Gdy zaś wszyscy dostojnicy opuścili gabinet pana, przyszedł Tutmozis, mówiąc:
— Kapłan Samentu pragnie złożyć hołd waszej świątobliwości.
— Dorze, wprowadź go.
— On błaga cię, panie, ażebyś przyjął go w namiocie, wśród wojskowego obozu, i twierdzi, że mury pałacu lubią podsłuchiwać...
— Ciekawym, czego chce?... — rzekł faraon i zapowiedział dworzanom, że noc przepędzi w obozie.
Przed zachodem słońca pan odjechał z Tutmozisem do