Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Plama... tak, są plamy... — mówiła do siebie pełna bojaźni. — Dwie... trzy... O Astoreth, przecie w taki sposób nie zechcesz ukarać swej kapłanki!... Lepsza śmierć... Ale co znowu za głupstwo?... Gdy czoło pocieram palcami, plamy robią się czerwieńsze... Widocznie coś mnie pokąsało, albo namaściłam się nieczystą oliwą... Umyję się, a do jutra plamy zginą...
Przyszło jutro, ale plamy nie zginęły.
Zawołała służącą.
— Słuchaj — rzekła — spojrzyj na mnie...
Lecz, powiedziawszy to, usiadła w mniej oświetlonej części pokoju.
— Słuchaj i patrz... — mówiła zduszonym głosem. — Czy... czy na mojej twarzy widzisz jakie plamy?... Tylko... nie zbliżaj się!...
— Nie widzę nic — odparła służąca.
— Ani pod lewem okiem?... ani nad brwiami?... — pytała ze wzrastającem rozdrażnieniem Fenicjanka.
— Niech pani raczy łaskawie usiąść boskiem obliczem do światła — rzekła służąca.
Naturalne to żądanie do wściekłości doprowadziło Kamę.
— Precz nędznico!... — zawołała — i nie pokazuj mi się...
A gdy służąca uciekła, jej pani rzuciła się gorączkowo do swej tualety i, otworzywszy parę słoików, zapomocą pendzelka umalowała sobie twarz na różowy kolor.
Nad wieczorem, czując wciąż ból w stawach i gorszy od bólu niepokój, kazała wezwać do siebie lekarza. Gdy powiedziano jej, że przyszedł, spojrzała w lustro i — napadł ją nowy atak, jakby szaleństwa. Rzuciła lustro na podłogę i zawołała z płaczem, że nie chce lekarza.
W ciągu 6-go Hator cały dzień nie jadła i nie chciała się z nikim widzieć.
Gdy po zachodzie słońca weszła niewolnica ze światłem, Kama położyła się na łóżku, owinąwszy głowę szalem. Kazała czem prędzej wynosić się niewolnicy, potem usiadła na fotelu