Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 02.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wszystko uspokoiło się, namiestnik odezwał się do oficera i rządcy:
— Pójdziecie z pochodniami do domu między figowe drzewa...
— Rozumiem — odparł rządca.
— I natychmiast przeprowadzicie tu kobietę, która tam mieszka...
— Stanie się tak.
— Ta kobieta będzie odtąd waszą panią i panią Sary, Żydówki, która każdego poranku ma swojej pani myć nogi, oblewać ją wodą, i trzymać przed nią zwierciadło. To jest moja wola i rozkaz.
— Stanie się — odparł rządca.
— I jutro z rana powiesz mi, czy nowa sługa nie jest krnąbrną...
Wydawszy te polecenia, namiestnik wrócił do siebie, ale całą noc nie spał. W jego głębokiej duszy rozpalał się płomień zemsty.
Czuł, że nie podniósłszy ani na chwilę głosu, zmiażdżył Sarę, nędzną Żydówkę, która ośmieliła się oszukać go. Ukarał ją, jak król, który jednem drgnieniem powieki strąca ludzi ze szczytu — w otchłań służalstwa. Ale Sara była tylko narzędziem kapłanów, a następca miał za wiele poczucia sprawiedliwości, aby, połamawszy narzędzie, mógł przebaczyć właściwym sprawcom.
Jego wściekłość potęgowała się tem bardziej, że kapłani byli nietykalni. Książę mógł Sarę z dzieckiem, wśród nocy — wypędzić do izby czeladniej, ale nie mógł pozbawić Herhora jego władzy, ani Mefresa arcykapłaństwa. Sara padła u nóg jego, jak zdeptany robak; ale Herhor i Mefres, którzy wydarli mu pierworodnego syna, wznosili się nad Egiptem i (o wstydzie!) nad nim samym, nad przyszłym faraonem, jak piramidy...
I niewiadomo, który już raz w tym roku, przypominał