Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tu jest „Zielona Gwiazda“ — rzekł i, złożywszy Phutowi niski ukłon, zawrócił do domu.
Harrańczyk zapukał do wrót. Po chwili ukazał się odźwierny. Uważnie obejrzał przybysza i mruknął:
— Anael, Sachiel...
— Amabiel, Abalidot — odpowiedział Phut.
— Bądź pozdrowiony — rzekł odźwierny i szybko otworzył bramę.
Przeszedłszy kilkanaście kroków między drzewami, Phut znalazł się w sieni pałacyku, gdzie powitała go znajoma kapłanka. W głębi stał jakiś człowiek z czarną brodą i włosami, tak podobny do harrańczyka, że przybysz nie mógł ukryć zdziwienia.
— On zastąpi cię w oczach tych, którzy cię śledzą — rzekła z uśmiechem kapłanka.
Człowiek, przebrany za harrańczyka, włożył sobie na głowę wieniec z róż i w towarzystwie kapłanki poszedł na pierwsze piętro, gdzie niebawem rozległy się dźwięki fletów i szczęk puharów. Phuta zaś dwaj niżsi kapłani zaprowadzili do łaźni w ogrodzie. Tam, wykąpawszy go i utrefiwszy mu włosy, włożyli nań białe szaty.
Z łazienki wszyscy trzej znowu wyszli między drzewa; minęli kilka ogrodów, wreszcie znaleźli się na pustym placu.
— Tam — rzekł do Phuta jeden z kapłanów — są dawne groby, tam miasto, a tu świątynia. Idź, dokąd chcesz, i niechaj mądrość wskaże ci drogę, a święte słowa bronią od niebezpieczeństw.
Dwaj kapłani cofnęli się do ogrodu, a Phut został sam. Noc bezksiężycowa była dość widna. Zdaleka, otulony we mgłę, migotał Nil; wyżej iskrzyło się siedem gwiazd Wielkiej Niedźwiedzicy. Nad głową podróżnego wznosił się Orjon, a nad ciemnemi pylonami płonęła gwiazda Syrjusz.
— U nas gwiazdy mocniej świecą — pomyślał Phut.