Strona:PL Bolesław Prus - Faraon 01.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc jeżeli nie masz piętnastu talentów... — przerwał książę.
Przestraszony Fenicjanin nagle zsunął się z krzesła na podłogę.
— Kto w tem mieście — zawołał — nie ma pieniędzy na twój rozkaz, synu słońca?... Prawda, że ja jestem nędzarz, którego złoto, klejnoty i wszystkie dzierżawy niewarte twojego spojrzenia, książę. Ale gdy obejdę naszych kupców i powiem, kto mnie wysłał, do jutra wydobędziemy piętnaście talentów choćby z pod ziemi. Gdybyś ty, erpatre, stanął przed uschłą figą i powiedział: „Dawaj pieniędzy!...“ figa zapłaciłaby okup... Tylko nie patrz tak na mnie, synu Horusa, bo czuję ból w dołku sercowym i miesza mi się umysł — mówił błagającym tonem Fenicjanin.
— No, usiądź, usiądź... — rzekł książę z uśmiechem.
Dagon podniósł się z podłogi i jeszcze wygodniej rozparł się na krześle.
— Na jak długo książę chce piętnastu talentów? — zapytał.
— Zapewne na rok.
— Powiedzmy odrazu: na trzy lata. Tylko jego świątobliwość mógłby oddać w ciągu roku piętnaście talentów, ale nie młody książę, który codzień musi przyjmować wesołych szlachciców i piękne kobiety... Ach, te kobiety!... Czy prawda, za pozwoleniem waszego dostojeństwa, że książę wziąłeś do siebie Sarę, córkę Gedeona?
— A ile chcesz procentu? — przerwał książę.
— Drobiazg, o którym nie mają potrzeby mówić wasze święte usta. Za piętnaście talentów da książę pięć talentów na rok, a w ciągu trzech lat ja wszystko odbiorę sam, tak, że wasza dostojność nawet nie będzie wiedział...
— Dasz mi dzisiaj piętnaście talentów, a za trzy lata odbierzesz trzydzieści?...